Zawsze chciałam spędzić urodziny nad morzem. Nie jest to niby nieosiągalne marzenie, ale co roku okazywało się nie do spełnienia. Aż do teraz!
Do zapamiętania — wyruszenie w trasę po 5 rano w Lany Poniedziałek jest świetnym wyborem. Sama Warszawa wyglądała magicznie, z księżycem kilka dni po pełni, delikatnym różowiącym się niebem i mgłami wiszącymi nisko nad Wisłą.
Reszta poranka też zachwycała, a najbardziej oczywiście puste drogi, dzięki którym szybko dotarliśmy na wybrzeże.
Jako że najlepsze śniadania to te na świeżym powietrzu, zostałam zabrana na śniadanie w warunkach polowych na klifie, z widokiem na Bałtyk. Żadna fancy śniadaniownia się do tego uczucia nie umywa.
Jajka i kawa zrobione na palniku, siedzenie na powalonym drzewie i widok spokojnego morza z pustą plażą o poranku — idealne rozpoczęcie urodzinowego dnia.
Nie wiem, czy pływanie w morzu w kwietniu można jeszcze nazwać morsowaniem, ale trzeba było wiosennie przywitać się z wodą. Miejscowość, do której dotarliśmy, to Mechelinki, tuż za Gdynią. Rano jeszcze spokojne, ale ok. 10-11 plaża zapełniła się spacerującymi rodzinami — w końcu to święta. Plaża jest przyjemnie różnorodna — bliżej miasteczka szersza i piaszczysta, a bardziej kamienista i zwężająca się ku klifom. Wejście do wody co prawda niezbyt sprzyjające morsowaniu, bo płytkie podejście jest bardzo długie, ale na pewno latem to zaleta.
Dzień pełen przyjemności — słońca, morza, odpoczynku i jedzenia dobrych rzeczy. A początek 30. roku życia to też świetny moment, żeby nie przejmować się, czy noszenie okularów w kształcie kwiatów nie jest zbyt dziecinne, a dwuczęściowy kostium nie dla mnie.
Morze pożegnało nas obrazami jak z Diuny. Oby do szybkiego zobaczenia.